niedziela, 11 grudnia 2011

#3

   
Sarah


-Sarah, pośpiesz się! Za 5 minut zamykają odprawę, a jak nie zdążysz to ja nie będę wiozła Cię na drugi koniec Stanów- pośpieszała mnie mama ciągnąc mnie za sobą niemalże za rękę. Ja natomiast 
ciągnęłam za sobą ogromną walizke, mały plecak jako bagaż podręczny i Austina - mojego młodszego brata, który zainteresowany był wszystkim, tylko nie tym żebym na czas dotarła na miejsce.
Kiedy dotarłysmy w końcu do okienka, w którym oddaje się bagaż i odbiera kartę pokładową mama spojrzała na mnie z widoczną troską. Już teraz widziałam, że zaczyna za mną tęsknić, choć jeszcze nawet się nie pożegnałyśmy. Następnym razem zobaczymy się dopiero za pół roku i wiem, że zarówno jej jak i mnie będzie bardzo tęskno, tym bardziej, że łączyła nas silna więź.
-Moja duża dziewczynka- powiedziała mama. Stałyśmy już przed ostatnią bramką, tylko ona dzieliła mnie od opuszczenia mojego dotychczasowego, licealnego życia. Bałam się, tak cholernie się bałam wszystkiego tego co los może zgotować mi na dorosłej drodze. Miałam ochotę przytulić swoją rodzicielką jak najmocniej i już tak zostać. Austin jedynie znudzony naszym długim pożegnaniem wywrócił oczami i spojrzał na zegarek.
-No już, chyba wystarczy, przecież Sarah nie jedzie na koniec świata- dwunastolatek udawał obojętnego, ale widać było, że jemu samemu bardzo trudno będzie zostać w domu tylko z mamą. Bez porannych kłótni o łazienkę czy o laptopa będzie mu po prostu nudno.
-Ali byłaby z Ciebie bardzo dumna- szepnęła mi do ucha ściskając mnie jak najmocniej. Ostatni raz pocałowała mnie w policzek. Od jej słów moje oczy się zaszkliły, a w gardle całkowicie mi zaschło.Przytuliłam na pożegnanie brata całując go w czółko. W tym samym momencie głos kobiety oznajmił, że ostatni pasażerowie powinni udać się w kierunku samolotu.
-Kocham Was!- starałam się żeby zabrzmiało to najbardziej normalnie jak to możliwe, a mimo to głos mi się załamał. Mama uroniła niejedną łzę, a brat machał mi na pożegnanie.
Zajęłam miejsce przy oknie. Koło mnie były wolne jeszcze dwa miejsca, które szybko zostały zajęte. Dwóch chłopaków w moim wieku zadowoleni rozsiedli się koło mnie.
-Wszystko w porządku? Wyglądasz jakby Cię...- zaczął jeden z nich, lecz szybko został skarcony przez kolegę łokciem pomiędzy żebra. Uśmiechnęłam się do obydwóch bawiąc się słuchawkami ipoda, które za chwilę miałam umieścić w uszach i oddać się muzyce na dobre kilka godzin lotu. Wyglądało na to, że nie muszę odpowiadać nieznajomemu, ponieważ zajmując swoje miejsce od razu zamknął oczy.
-Panie Boże, jeśli gdzieś tam jesteś, spraw żebym w całości doleciał do tego pieprzonego Princeton i ten kretyn siedzący koło mnie także. Dziękuję!- wypowiedział modlitwę, a przynajmniej to coś, co nią przypominało i wyszczerzył się w uśmiechu do swojego towarzysza.
-On tak już ma, nie przejmuj się- zwrócił się do mnie kolega, który nie wydawał się rozbawiony sytuacją równie mocno co ja. Widocznie przywykł już do tego, dlatego tylko usiadł pomiędzy nami i pokręcił głową.
-Jestem Matt, a ten przymuł obok Ciebie to Joao. - wskazał na kolegę wychylając się w moją stronę. Joao jak widać bardzo ogarniczał mu widoczność i Matt wcale nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Ciemnowłosy mężczyzna jedynie uśmiechnął się do mnie wyciągając rękę w moim kierunku.
-Jestem Sarah- powiedziałam ściskając jego męską dłoń, a na mojej buzi pojawił się uśmiech. 
Przynajmniej ta podróż zaczyna się dosyć dobrze. Po kilku godzinach spędzonych w towarzystwie nowych kolegów doszłam do wniosku, że jeśli tylko takich ludzi spotkam na uniwersytecie to będzie to najlepsze kilka lat mojego życia. Śmiałam się przy nich do łez, a drętwy na początku Joao okazał się równie interesujący co jego kolega. Razem udaliśmy się na stacje autobusową gdzie autokar zawieźć miał nas na sam kampus. Całe szczęście, że miałam kogoś kogo mogłam obarczyć moimi największymi i zdecydowanie najcięższymi problemami jakimi były walizki, bo inaczej nie dałabym rady. Moi towarzysze jako studenci trzeciego roku mieli ze sobą jedynie niewielkie plecaki, więc sami zobowiązali się dowieźć mój bagaż na miejsce. Ku mojemu zdziwieniu na lotniskowym parkingu czekał na nas ich samochód. Wyglądał jak kupa złomu, po którą raczej nikt już nie wróci, ale widać było, że Joao był dumny ze swojego pojazdu.
Po nieco ponad godzinnej podróży znaleźliśmy się przed miasteczkiem studenckim, a od rejestracji, w której powinnam się pojawić na samym początku w celu zajęcia pokoju, dzieliło mnie zaledwie kilka kroków. Szczerze mówiąc nawet nie wiem kiedy to zleciało. Na tylnim siedzeniu jego starego forda mustanga znajdowało się chyba wszystko, więc nie chcąc niczego dotykać, ani nawet na to patrzeć skupiłam się na widokach za oknem.
-No więc księżniczko teraz musisz pokierować sięęę...- Matt specjalnie przedłużył wypowiedź by palcem wskazać mi budynek do którego muszę się udać.
-Dzięki Stary, bardzo mi pomogłeś- poklepałam go po ramieniu, a Joao zaśmiał się głośno. W okolicy był tylko jeden budynek z wielkim napisem "Rejestracja", więc raczej ciężko byłoby mi się zgubić. Chłopak wygiął tylko usta w podkówkę i udał, że pociąga nosem wyciągając z bagażnika walizki.
-To co, mówisz, że nie trafisz sama?- Mattie nie dając mi nawet dokończyć wystrzelił jak z procy ciągnąc za sobą fioletową oraz różową walizkę.
Na moje szczęście pani w recepcji okazała się być bardzo sympatyczna. W akademiku przypadł mi pokój dwuosobowy, lecz póki co będę mieszkać w nim sama. I bardzo dobrze, trochę przestrzeni przyda mi się, na dobry początek.
Kiedy całą trójką otworzyliśmy drzwi mojego pokoju Joao aż buzia się otworzyła z zachwytu.
-Powiem Ci szczerze, że tak dużego, ale przede wszystkim czystego pokoju jeszcze nie widziałem tutaj jak żyje. Ale spoko, kilka wizyt twoich kumpli i to się zmieni. - powiedział odkładając plecak na podłogę i rzucił się na kanapę razem Matthew. Okazało się, że moim pokojem jest kawalerka. Jeden pokój gościnny połączony z kuchnią oraz sypialnia połączona z łazienką. Jest nawet lepiej niż myślałam.

wtorek, 6 grudnia 2011

#2.

Hope 

Czekałam na ten list całe wieki,a dokładnie mówiąc ponad miesiąc, nie mogłam się doczekać aż w końcu przyjdzie i wraz z moją najlepszą przyjaciółką będę mogła go przeczytać i dowiedzieć się jak potoczą się kolejne lata mojego życia. Pamiętam ten dzień kiedy zajrzałam do skrzynki pocztowej. Przeglądałam z dokładnością każdy list, większość skierowana była do rodziców, a ten jedyny przyszedł na moje imię i nazwisko. Od razu zadzwoniłam do przyjaciółki mieszkającej kilka domów dalej, a ona ze swoją kopertą przybiegła do mnie i obie zasiadłyśmy na łóżku modląc się o to by odpowiedzi były pozytywne. Niestety tylko ja zostałam przyjęta na uczelnie o której obie marzyłyśmy wyobrażając sobie jak wspaniale będzie spędzić kolejne lata razem. Tym oto sposobem tylko ja ze znajomych wybieram się do Princeton. Dlaczego akurat tam? To rodzice mnie przekonali tego bym próbowała swoich sił właśnie tam. Oboje skończyli ten uniwersytet i chcieli bym poszła w ich ślady, a ja nie mając innych planów, posłuchałam ich.
Dzień przed wyjazdem do collegu spotkałam się ze znajomymi. Całą paczką udaliśmy się na kręgle, co robiliśmy dość często, a później zdecydowaliśmy się na pizze. Jak zwykle świetnie się bawiliśmy, złamaliśmy kilka przepisów, które nie powinny nawet nam przejść przez głowę, jednak postanowiliśmy wykorzystać ostatni dzień jak najlepiej i udało nam się, oprócz faktu, że na sam koniec wszyscy wylądowaliśmy na komisariacie. Ja raz z trzema koleżankami się rozpłakałyśmy, tłumacząc, że jutro wyjeżdżamy na studia, że kradziesz samochodu to był błąd, który na pewno nigdy się nie powtórzy, i tak dzięki naszemu urokowi zostaliśmy zwolnieni. 
-Hope jeśli się nie pośpieszysz, będziesz zmuszona załatwić sobie inny transport. -ojciec już po raz kolejny zagroził mi swoim krzykiem. Zdawałam sobie sprawę, że powinnam już być w drodze na dworzec, gdyż pociąg nie będzie na mnie czekał. Jednak rozstanie się z pokojem, w którym spędziło się całe dzieciństwo nie było takie łatwe. W moich walizach znalazło się miejsce jedynie na ciuchy i kosmetyki, ledwo upchałam jeden album ze zdjęciami wszystkich ważnych mi osób. W tym pokoju zostawiam wszystko, począwszy od pamiątek przywożonych z krajów, w których miałam okazję być, poprzez listy, które dostawałam od przyjaciół z różnych krańców świata, kończywszy na ramkach ze zdjęciami. To wszystko ma dla mnie ogromne znaczenie, jednak nie mam możliwości by mogło ze mną pojechać. Musiałabym zabrać ze sobą co najmniej cztery walizki, a jak łatwo się domyślić posiadam jedynie dwie ręce i za pewne trudno by mi było poradzić sobie z tak wielkim bagażem. Ostatni raz rozejrzałam się po pomieszczeniu by upewnić się, że najpotrzebniejsze rzeczy zostały spakowane. Sięgnęłam po telefon wkładając go do kieszeni od kurtki skórzanej i złapałam za walizki opuszczając swój własny kąt. Zdawałam sobie sprawę z tego, że z tym domem zobaczę się dopiero na święta, czyli przede mną całe cztery miesiące bez ukochanego łóżka, bez rodzinnych obiadków, wspólnych sobotnich wieczorów przy filmach, bez niedzielnych wycieczek. Teraz będę zdana tylko na siebie. Możliwe, że to jest czas na usamodzielnienie się. 
-Hope! Liczę do pięciu! -głos ojca dobiegał z dworu. Zamknęłam za sobą białe drzwi od pokoju i rozglądnęłam się po korytarzu. Moje nogi pokierowały mnie wzdłuż schodów. Ciągnęłam za sobą walizki, które odbijały się o każdy schodek. -Trzy!. - bum, ostatni stopień i tak oto szybkim sposobem znalazłam się na dole. Przeszłam przez salon, niewielki przedpokój i znalazłam się przed domem, gdzie przy samochodzie stał ojciec, a zaraz za mną wyszła matka. -Pięć. -Carlos, bo tak właśnie nazywał się mój ojciec, uśmiechnął się na mój widok i przejął ode mnie moje walizki, chowając je go bagażnika. Odwróciłam się do rodzicielki, która stała tuż przy wyjściowych drzwiach i obserwowała jak jej jedyna córka, właśnie opuszcza rodzinny dom. Dostrzegłam, że jej oczy powoli napełniają się łzami, które ona stara się powstrzymać przed wypłynięciem i w zasadzie dobrze sobie z tym radzi. Przytuliłam się do niej, obejmując ją najmocniej jak tylko potrafię. Znowu poczułam jej zapach, specyficzny zapacha dla mojej matki. Uwielbiałam go od małego, do piątego roku życia spałam w jednym łóżku z rodzicami, wtulona w matkę, gdyż to jej zapach pozwalał mi na spokojne zaśnięcie. 
-Uważaj na siebie- odgarniając włosy z mojego policzka, rodzicielka ucałowała go po czym pozwoliła mi na odejście w stronę samochodu. Ruszyłam w kierunku ojca, który od kilku sekund naciskał na klekson, to chyba właśnie po nim odziedziczyłam niecierpliwość. Zasiadłam na siedzeniu przy ojcu zapinając się pasami bezpieczeństwa. - Kocham Cię i pamiętaj masz dzwonić. -mama stała u progu drzwi i z uśmiechem na twarzy machała mi, a ja zrozumiałam, że to wszystko dzieje się na prawdę. Opuszczam wszystko i wszystkich na kilka lat, nie jest powiedziane, że po skończeniu studiów tu wrócę, gdyż wtedy to będzie pora na zakładanie rodziny, szukanie pracy, na całkowite usamodzielnienie się, a nie na wracanie do rodzinnego domu. Na liczniku prędkości, można było dostrzec, że Ojciec nie jedzie zbyt wolno, gdyż strzałka wskazywała 90 na godzinę, jednak byłam w stanie rozglądać się na boki. Nasza okolica była najwspanialszą okolicą jaką można było sobie wymarzyć, wszystkie domki wyglądały zupełnie tak samo, przez co nikt nie był gorszy. Tutaj wszyscy się znali, wszyscy się uwielbiali, wiadomo, czasami powstał jakiś konflikt, ale to zazwyczaj między facetami, gdyż siedzieli w barze i przesadzali z ilością alkoholu. W tej części niewielkiego miasteczka, znajdują się zaledwie trzy niewielkie sklepy spożywcze, jedna księgarnia i bar i może właśnie dlatego wszyscy kochają uroki tej okolicy. Znam dosłownie każdy zakątek, wszystkich mieszkańców, prawie każdy dom ma dla mnie jakąś historię. Ojciec z piskiem opon zatrzymał samochód, a ja zorientowałam się, że znajdujemy się już na dworcu. Wyszłam z samochodu kierują się na stację, z której ma odjechać mój pociąg prowadzący mnie do zupełnie innego świata. Ojciec oczywiście ruszył wraz ze mną i jak zwykle musiał się rozgadać a ja skazana byłam na słuchanie tego co powinnam a czego nie powinnam robić. Zaczął mi opowiadać jak to jest w Princeton, czego wymagają od studentów, jacy są tam nauczyciele i wszystkie pierdoły, które przestały mnie interesować ponieważ zdałam sobie sprawę, że za kilka godzin to zobaczę. Do moich uszu dobiegł dźwięk jadącego pociągu, odetchnęłam z ulgą i przejęłam od mojego towarzysza walizki, wcześniej ściskując go na pożegnanie i obiecując, że będę grzeczna. Pociąg zatrzymał się a ja udałam się w jego stronę, ponad trzysta mil, jakie dzieli mnie od Princeton, co daje jakieś sześć godzin jazdy. I tym sposobem żegnam moje ukochane miasto Sanford w stanie Maine i witam Princeton miasto moich marzeń.  

sobota, 3 grudnia 2011

#1



Sarah


Wyjazd na studia zawsze był dla mnie ogromnym wydarzeniem. Planowałam go razem z mamą już wiele lat wcześniej siedząc z mamą i tatą przy kominku w mroźne, zimowe wieczory. Popijaliśmy wtedy ciepłe kakao, wszyscy szczelni opatuleni w koce snuliśmy wyobrażenia o mojej przyszłości i o tym jak cudownie byłoby dostać się na dobre studia w dobrym towarzystwie. Przyszłość o której rozmawialiśmy tak długo nadeszła niespodziewanie szybko. W mgnieniu oka minęło kilka lat liceum, moja osiemnastka, która bez wątpienia była najlepszą imprezą w moim życiu, a teraz siedząc w moim różowym pokoju pełnym zdjęć i pamiątek z wielką walizką staram się zapakować całe moje życie i wyjechać kilka tysięcy kilometrów od domu żeby spędzić zdecydowanie najlepszą część mojego życia z nowymi znajomymi.
Na ścianach, które starannie dopracowywałam znajdowało się dosłownie wszystko co miało dla mnie jakąś wartość. Można było znaleźć tak mnóstwo pocztówek. Niektóre z nich przebyły naprawdę długą drogę żeby znaleźć się w moim pokoju i byłam dumna z tego jak wiele udało mi się ich zgromadzić. Zdecydowanie więcej w całym pomieszczeniu było zdjęć. Ja i moje trzy najlepsze przyjaciółki; Libby, Sam i Alexandra i ja. Na każdym zdjęciu uśmiechnięte. Chociaż zdarzają się i takie kiedy nasze miny są co najmniej dziwne. Pokazujemy języki, robimy zeza, dajemy sobie nawzajem buziaki. Takie fotografie jednak najbardziej do mnie przemawiają. Na mojej twarzy od razu pokazuje się szeroki uśmiech na samo wspomnienie rzeczy jakie wtedy wyprawiałyśmy, czy słów, które wypowiadałyśmy. Wspólny wyjazd do Nowego Jorku był zdecydowanie najlepszą rzeczą jaka mogła mi się przydarzyć. Wszystkie bawiłyśmy się świetnie, a wspomnienia sprawiają, że wiem jak cudownie jest mieć takie trzy roześmiane osoby przy sobie. Były przy mnie praktycznie zawsze, a teraz musze je opuścić. Princeton to college o którym marzyłam, dlatego nie mogłam zrezygnować z niego tylko ze względu na nie. Ale już teraz wiedziałam jak bardzo będę tęsknić za każdą z osobna i za wszystkimi na raz.
Pakowanie sprawiało mi zawsze ogromną trudność. Nawet przy okazji tygodniowych wakacji nie wiedziałam ile rzeczy powinnam zapakować. Tym razem zadanie wydawało się być ułatwione, gdyż zabrać muszę większość rzeczy. Otwierając więc szafę wyciągnęłam z niej wszystkie ubrania na wieszakach i włożyłam do walizki. Następnie do drugiej włożyłam kosmetyczki, album ze zdjęciami i kilka ramek, żeby po przyjeździe mięc zarówno rodziców, przyjaciółki jak i dziadków przy sobie.
Wiedząc, że następnego dnia czeka mnie długa podróż postanowiłam położyć się wcześniej. W małym miasteczku, w jakim przyszło mi mieszkać lotnisko było oddalone o dobre kilkaset mil. Więc łącznie z trzygodzinną podróżą samochodem dostanie się na uniwersytet zajmie mi jedynie prawie dziesięć godzin. 
Na samą myśl opadłam bezwładnie na łóżko. Wiedziałam, że pewnie i tak nie zasnę zbyt prędko. Zbyt dużo zostawiam tutaj by móc zasnąć spokojnie. Przykrywając się szczelnie kołdrą zamknęłam oczy i starałam się nie myśleć o niczym. Nie minęło piętnaście minut kiedy moja mama weszła do pokoju. Usiadła na rogu łóżka i spojrzała na mnie troskliwym wzrokiem typowym dla martwiącej się matki.
-Jestem pewna, że sobie poradzisz gdziekolwiek będziesz. Nie stresuj się, kochanie. Nie ma czym.- powiedziała całując mnie w czoło, a następnie udała się w stronę wyjścia. Zerkając na mnie ostatni raz uśmiechnęła się szyderczo i zniknęła za drzwiami. Zastanawiałam się co miał oznaczać ten uśmiech na ustach kobiety, która wcześniej wypowiedziała słowa otuchy w stronę spiętej wydarzeniami dnia jutrzejszego córki.
Nie musiałam długo czekać. Dosłownie dziesięć sekund później na moim łóżku znalazła się boska trójka. Każda z nich zaczęła mnie przytulać nie zwracając uwagi na to, że leżę przyduszona pod kołdrą.
-Nie wyobrażasz sobie nawet jak cholernie będziemy za Tobą tęsknić- rzuciła Sam pozwalając mi na chwilę odetchnąć. Natychmiast wyswobodziłam się z ich objęć, a kołdrę zepchnęłam na drugą połowę łóżka.
-Nie mogłyśmy nie przyjść. Sama myśl o tym, że leżałabyś tu całą noc rozmyślając sprawiała, że nie mogłam wysiedzieć w domu. I proszę bardzo. Tadam!- zaśmiała się dźwięcznie Libby, najmłodsza i zdecydowanie najbardziej dziecinna osoba z naszej czwórki. Mimo to, właśnie ona poprawiała nam zawsze nastrój w gorsze dni, a w normalnych sytuacjach doprowadzała nas do łez. Teraz nie wiedziałam co powiedzieć. Łzy same cisnęły mi się do oczu, ale nie z powodu wyjazdu, tak bardzo cieszyłam się, że są teraz ze mną, że nie potrafiłam okazać tego w inny sposób. -Dzięki dziewczyny, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy.- powiedziałam tuląc je wszystkie razem do siebie. Wszystkie rozkleiłyśmy się jak dzieci na myśl o tym co nas teraz czeka, mimo iż miałyśmy skończone osiemnaście lat, wciąż nie czułyśmy się w pełni dorosłe, dojrzałe do tego żeby podjąć takie kroki. Ostatnie wspólne chwile spędziłyśmy na wspominaniu wspaniałych wakacji, których z pewnością żadna z nas nie zapomni do końca życia. Później zasnęłyśmy wszystkie w moim małżeńskim łóżku, dopiero około godziny szóstej kiedy zadzwonił budzik moje przyjaciółki rozeszły się do swoich domów, a ja zaczęłam przygotowania do wielkiej podróży.